Wszystko co już zrobiłem, zrobiłem bardzo dobrze – wywiad z Januszem Radkiem

0
2539

W dzieciństwie miał Pan problemy ze zdrowiem…
Janusz Radek: Kiedy miałem 5 lat nabawiłem się astmy oskrzelowej i chorowałem na nią do 16 roku życia. Astmę ma się co prawda całe życie, ale u mnie jest zaleczona, więc nie mam teraz żadnych jej objawów.
Jak Pan wspomina ten czas?
Pamiętam, że odczuwałem niesamowite duszności. Faszerowałem się straszną ilością antybiotyków, bo nie było jeszcze leków na astmę. Później pojawiła się w Polsce metoda leczenia polegająca na wzmacnianiu odporności. Chodziłem do lasu, na łąkę, jadłem zdrowe rzeczy. To mi zresztą zostało do dzisiaj; uprawiam sport, chodzę po górach, zdrowo się odżywiam.
Da się pogodzić taką chorobę ze śpiewaniem?
Kiedy zacząłem śpiewać, nie miałem już astmy. Ale skoro astma nie przeszkadza ludziom pływać czy biegać na duże dystanse, to w śpiewaniu tym bardziej nie przeszkadza.
Szeroka publiczność poznała Pana dopiero, kiedy współpracował Pan z Piotrem Rubikiem...
Nie. To się stało zdecydowanie wcześniej, czyli po tym, jak wydałem „Królową nocy”. „Królowa nocy” była prawdziwym uderzeniem i stałem się po niej rozpoznawalny. Nie można też powiedzieć, że ktoś „pracował u Rubika”. Cały projekt wymyśliła firma Duo. To oni podjęli decyzję, że projekt musi mieć jakąś gębę, więc ściągnęli Piotrka.To teraz tak pokutuje, że ktoś mi mówi: „ty śpiewałeś u Rubika”. Ja byłem zaangażowany przez firmę Duo tak samo jak Piotr Rubik. Ten projekt kosztował mnie utratę na jakości w stosunku do tego, w co wcześniej się angażowałem.
To znaczy?
Kręciłem się wcześniej w kręgach wysmakowanej muzyki. Spotkanie z Piotrem i muzyka tzw. Sacro popularna sprawiły, że stałem się człowiekiem popularnym, ale odwróciło się ode mnie środowisko opiniotwórcze i dziennikarskie. Kiedy sięgam pamięcią do mojej współpracy przy tych projektach quazi oratoryjnych, widzę, że z jednej strony pokazałem się szerszej publiczności, ale też utraciłem trochę własnego wizerunku.
Jest Pan znany, ale nie jest Pan celebrytą. Plotek o Panu nie poczyta się w kolorowych gazetach…
Ani mi tego nie brakuje, ani mi tego nie potrzeba. Kolorowe gazety koncentrują się na zupełnie innym typie człowieka, niż ja. Jestem przekonany, że tej publiczności, którą mam, nie interesuje to, jaki jest dzisiaj kolor moich majtek.
Ma pan fanki, które na forach internetowych wypisują, że Pana kochają.
Tak, ale to jest inna rzecz. To są osoby, które mnie szanują i podziwiają, ale nie poklepują po ramieniu.
Pana forum ma nazwę „Bar pod Wampem”. Skąd się ten wamp wziął?
Wamp pochodzi z „Królowej nocy”. To ktoś o wielu twarzach, ale mówiący o rzeczach ważnych i starający się wbić w świadomość publiczności. Mogę mówić do ludzi różnymi językami – na tym polega moja wolność.
Przyzwyczaiłem moją publiczność do tego, że w zależności od tego, co mnie w danym czasie interesuje, zakładam inną maskę. Czasami jest to bardzo teatralne, czasami rock&rollowe, czasami popowe, a czasami poetyckie, może nawet trochę kpiarskie. Strasznie męczące jest noszenie jednej koszuli scenicznej.
Gazeta Wyborcza nazwała Pana „Człowiekiem zdolnym do wszystkiego”. Jest jakiś styl w muzyce, w którym by się Pan nie mógł odnaleźć?
Zdecydowanie nie. Jeśli jestem potrzebny do opowiedzenia jakiejś historii, to może to być nawet przy użyciu środków popularnych takich jak np. disco polo.
Otrzymał Pan w swojej karierze wiele wyróżnień. Jest jakaś szczególnie Panu bliska nagroda?
Najbardziej cieszyło mnie wyróżnienie jako Honorowy Członek Stowarzyszenia Jedliny Zdrój. To najlepsze co dostałem jak dotąd (śmiech).
Co ma Pan w najbliższych planach?
Na wiosnę planuję wydać kolejną płytę. To będzie nowy materiał, zupełnie inny niż moja najnowsza płyta „Opowieści Niemienem”. Sama konstrukcja piosenek będzie taka, jak u Czesława Niemena, czy choćby na mojej płycie „Dziękuję za miłość”. To są piosenki napisane bez ulegania modom, takim jak „najważniejszy jest beat”, albo „zaśpiewać tak czarno, jak najczarniejszy czarny”. Wiosenna płyta to powrót do piosenki „po bożemu”, czyli z refrenem, ze zwrotką i przede wszystkim – z sensem.
W domu słucha Pan swoich płyt?
Siebie nie słucham (śmiech). Raczej nie lubię wracać do tego, co kiedyś nagrałem, a nawet mnie to drażni.
Teraz w domu słucham przede wszystkim muzyki poważnej.
W 2004 wziął Pan udział udział w eliminacjach do Eurowizji. To chyba wstyd?
Nie. Nie ma programów muzycznych, a możliwość pokazania ludziom mojej muzyki była dla mnie bardzo ważna. Tym bardziej, że jestem wykonawcą, którego utworów nie puszczają komercyjne rozgłośnie radiowe.
Może to

 i lepiej? Pana żona powiedziała, ze Pana utworów nie powinno się puszczać w radiu, bo ludzie w biurach przestaliby pracować i zaczęliby słuchać.
Nie śpiewam piosenek radiowych, moje utwory są absorbujące. Piosenki radiowe to tapety, to hotelowa muzyka. Hotelowa, czyli: jesteśmy w hotelu i coś tam brzęczy koło ucha i dupy.
A dobrze się Panu nagrywało utwory do serialu „Pokemon”?
Jasne, że się dobrze nagrywało. Jak się nie miało co jeść to się nagrywało takie rzeczy.
A jest coś, czego się pan wstydzi?
Nie ma takiej rzeczy. Wszystko co do tej pory zrobiłem, zrobiłem bardzo dobrze. Niezależnie od gatunku muzycznego.
Czy jest coś, co Pan by chciał zrobić, ale trochę się boi?
Tak. Chciałbym kiedyś otworzyć ośrodek turystyczny. Chciałbym kupić ziemię na tzw. terenach odzyskanych. Zrobiłbym z tego fajne miejsce i do wypoczynku i do dobrego zjedzenia. Ja w ogóle to jestem smakoszem (śmiech). Chciałbym przyjmować w tym ośrodku ludzi, stworzyć tam dobrą atmosferę i podawać jedzenie o takim smaku, żeby za każdym razem moi goście chcieli do niego wracać.