O pracy w telewizji, małżeńskim biznesie i zdrowym żywieniu z Maciejem Friedkiem rozmawia Piotr Iwaniec.
Jak rozpoczęła się Twoja kariera na „małym ekranie”?
Do telewizji trafiłem w 2004 roku z policji. Służba to ciężki kawałek chleba, więc z czasem człowiek może poczuć się trochę przepracowany, szczególnie jeśli pracuje w sektorze kryminalnym, gdzie zwykle ludzie prowadzą dwa razy więcej śledztw, niż powinni. Ja tak właśnie się czułem, dlatego chwyciłem okazję i wziąłem udział w castingu do „W-11”. Telefonogram o rozpoczęciu prac nad serialem otrzymał mój komendant, który trochę w formie żartu zapytał mnie, czy nie chciałbym występować w telewizji. Pomyślałem sobie wtedy, że może to być całkiem niezła przygoda, a przy tym możliwość odpoczęcia od pracy w strukturze policyjnej. Tak więc, wziąłem udział w castingu w Krakowie, wybrano mnie na jednego z partnerów komisarzy z „W-11” i tak się zaczęło. Po półtorej roku grania w „W-11” przeszedłem do wtedy nowej, a dziś kilkuletniej produkcji „Detektywi”.
W której nadal występujesz. Powiedz, „złe” były „dobrego” początki, czy odwrotnie?
Było trudno, bardzo trudno. Wiesz, bez przygotowania aktorskiego trafiłem na plan serialu, w którym bierze udział jakieś 40 osób, w tym – obytych już z pracą w telewizji. Jako amator, musiałem wszystkiego uczyć się na miejscu, co było naprawdę wielkim wyzwaniem. Bez względu na to, że początkowo wcieliłem się w rolę policjanta, czyli dzieliłem się swoim własnym doświadczeniem przed kamerą, ciężko mi było zdobyć się na ten luz, który cechuje aktorów czy osoby dysponujące już jakąś techniką. Myślałem, że praca aktora jest dużo łatwiejsza, ale gdy przyszło co do czego, gdy ruszyły nagrania, chciałem uciekać – otworzyć jakiś pierwszy z brzegu kanał uliczny, wejść tam i już nie wychodzić. Myślę, że początkowo całe to moje granie było do kitu, jednak z czasem przyzwyczaiłem się do pracy w serialu i nabrałem dystansu do samego siebie. Obecnie, w „Detektywach” czuję się już całkiem dobrze, choć czasami też bywa ciężko i muszę się jeszcze sporo nauczyć.
Co najbardziej cieszy Cię w pracy w „Detektywach”?
Najbardziej cieszy mnie przerwa obiadowa, kiedy to mogę odpocząć od zgiełku panującego na planie (śmiech). A tak serio, największą zaletą pracy
w „Detektywach” jest możliwość stałego kontaktu z ludźmi, tj. z kolegami z serialu, a zwłaszcza – ze statystami, którzy niejednokrotnie okazują się lepsi od profesjonalnych aktorów. Lubię takie samorodne talenty, naturszczyków, przy których zdarza mi się wypadać naprawdę blado i którzy potwierdzają, że aktorstwo wcale nie musi być domeną profesjonalistów.
Swoje zajęcie faktycznie traktujesz jako przygodę, która kiedyś musi się skończyć, czy raczej wstęp do długotrwałej kariery aktorskiej?
Początkowo była to głównie przygoda. Teraz, gdy już mam trochę doświadczenia w tej branży, to jednak chciałbym kiedyś zagrać w jakiejś innej produkcji. Spełnieniem moich marzeń byłoby zagranie w filmie niemym, gdzie aktor wzbudza napięcie wśród widzów wyłącznie przez swoje gesty i mimikę. Myślę też o jakiejś komedii w typie „Brzdąca w opałach” czy podobnej do tych z Jimem Carrey’em. Według mojej żony Karoliny, mam właśnie taką… animowaną twarz, która tylko czeka żeby ją odkryć (śmiech).
No właśnie, na planie „Detektywów” poznałeś swoją obecną żonę, aktorkę oraz tancerkę Karolinę Lutczyn. Jak mniemam, pod tym względem udział w serialu okazał się dla Ciebie „strzałem w dziesiątkę”.
Dowiedziałem się właśnie, że moja żona jest tancerką (śmiech). Wiem, że świetnie tańczy, lecz nie myślałem, że zajmowała się tym zawodowo. Odpowiadając na pytanie: Tak, pod tym względem udział w serialu „Detektywi” okazał się dla mnie „strzałem w dziesiątkę”, a nawet – „w jedenastkę” (śmiech). Bardzo się cieszę, że się tam poznaliśmy, a teraz jesteśmy razem.
To nie aktor otwiera restaurację, tylko restauracja otwiera aktora
Czy, prócz znalezienia żony, nawiązałeś na planie prawdziwe przyjaźnie?
Jasne. Zarówno ja, jak i Karolina bardzo się przyjaźnimy z kolegami i koleżankami z „Detektywów”, a z Marzeną Fliegel, moją serialową wspólniczką i Alą Kalinowską, asystentką, nawet wspólnie jeździmy na wakacje. To fajni ludzie i jest nam razem fajnie.
Serialowy detektyw, tak samo jak Ty, nazywa się Maciej Friedek. To stwarza pole do tego, by widzowie mieli duże problemy z rozdzieleniem Twojego życia prywatnego od zawodowego. Wychodzą z tego jakieś nieporozumienia?
Owszem. Bardzo często dochodzi do sytuacji, w których obce osoby pytają mnie na ulicy, czy mogą przyjść do mojej agencji, której, rzecz jasna, nie posiadam, a która została stworzona na potrzeby serialu „Detektywi”. Są to jednak bardziej zabawne pomyłki, niż poważne nieporozumienia.
Czy Maciej Friedek, były policjant, nosi na co dzień broń?
Nie nosi. Na co dzień jest anarchistą (śmiech).
Praca w telewizji jest niewątpliwie dość absorbującym zajęciem zarówno dla Ciebie, jak i Twojej żony czy serialowych kolegów. Ile zazwyczaj spędzacie czasu na planie?
Gra w serialu telewizyjnym różni się od pracy w trybie ośmiogodzinnym, to oczywiste. Nagrania poszczególnych scen i tzw. dokrętki wymagają zaangażowania od całego zespołu i są czasochłonne, przez co zwykle spędzamy na planie jakieś kilkanaście godzin. Takie są jednak realia pracy w telewizji, z czego wszyscy doskonale zdajemy sobie sprawę.
Mimo to, wraz z Karoliną niedawno otworzyliście własną restaurację „Pudełko” i znajdujecie czas, by ją wspólnie prowadzić. Jak Wam się to udaje?
W prowadzeniu „Pudełka” zasadniczą rolę odgrywa „dobra załoga”, tzn. ludzie, którzy podczas mojej i Karoliny nieobecności zajmują się sprawami związanymi z lokalem: nasz kucharz oraz barmanka. Ponieważ oboje bardzo nam pomagają, udaje nam się pogodzić pracę na planie z pracą w „Pudełku”, które można określić naszym wspólnym dzieckiem, i z którego jesteśmy bardzo dumni.
Od kiedy funkcjonuje lokal?
W pełnym tego słowa znaczeniu, od października 2009.
A zatem, z „Detektywów” do „Pudełka”. Dlaczego akurat restauracja? Czy jest to odskocznia od pracy w telewizji, a może początek bardzo poważnej działalności w branży gastronomicznej, której zamierzasz poświęcić się w pełni?
Wraz z Karoliną założyłem restaurację, bo oboje o tym marzyliśmy. Nie chciałbym jednak, by myślano o nas w kategorii: „aktorzy, którzy na wzór wielu innych prowadzą własny interes w gastronomii”. Z mojego punktu widzenia sprawa wygląda inaczej. Nie zamierzam lansować własnego nazwiska, marki czy sprzedawać gadżetów z napisem „Detektyw”. Innymi słowy, to nie aktor otwiera restaurację, tylko restauracja „otwiera” aktora – na nowe wartości i relacje. Praca w telewizji to dobry sposób na zarabianie pieniędzy, zaś praca w restauracji – sposób na życie. I podchodzę do niej bardzo poważnie.
„Pudełko” cechuje oryginalność, a co najważniejsze, bardzo przyjemna, wręcz ciepła atmosfera. Kto zaprojektował
i urządził wnętrze?
Ja sam. Zdaniem Karoliny mam pod tym względem trochę talentu, więc oboje postanowiliśmy to wykorzystać. Wystrój „Pudełka” jest w dużej mierze związany z naszą historią, którą przedstawiliśmy w postaci pamiątek ze wspólnych podróży po Polsce, Niemczech, Azji i Afryce. Jak sądzę, kalejdoskop obrazków, chorągiewek i proporczyków, który udało nam się stworzyć może być dla klientów czymś ciekawym do pooglądania, a dla nas stanowić przypomnienie tego, co już przeżyliśmy oraz zapowiedź tego, co mamy zamiar przeżyć. Lubimy i będziemy podróżować, dlatego też pamiątki mamy zamiar ustawicznie dokładać (śmiech).
Obowiązki względem „Pudełka” dzielisz z Karoliną. Ty odpowiadasz za design, a do niej należą sprawy kulinarne?
Sprawy kulinarne to w 100% jej działka. To właśnie Karolina skomponowała menu „Pudełka”, które opracowała z ogromnym zaangażowaniem i pasją. W restauracji znajdziesz wyłącznie bezmięsne, zdrowe jedzenie, bez sztucznych konserwantów czy spulchniaczy, przyrządzane w zgodzie z chińską medycyną, makrobiotyką i kuchnią wegetariańską. Ponadto, wyznajemy zasadę „slowfood”, której celem są przede wszystkim walory smakowe jedzenia, i zgodnie z którą: na danie musisz wprawdzie trochę poczekać, jednak możesz być pewny, że posiłek zjesz świeży, smaczny i przygotowany tylko na twoje życzenie. Dodam też, że inaczej niż w restauracjach typowo wegetariańskich u nas alternatywą dla osób lubiących mięso jest ryba, też przyrządzana w nietuzinkowy sposób.
Jesteś fanem konsumowania, czy gotowania? Karolina jest nie tylko znawcą wegetarianizmu, lecz także jego zwolenniczką i propagatorką. Czy Ty też jesteś wegetarianinem?
Lubię jeść i gotować. Kiedyś byłem mistrzem naleśników (śmiech), teraz próbuję przygotowywać to, co zawiera się w menu „Pudełka”. Bardziej jestem mięsożercą, niż wegetarianinem ale muszę przyznać, że dania oparte na kuchni bezmięsnej bardzo mi smakują. W „Pudełku” jadam na co dzień, bo to, co podaje nasz kucharz jest pyszne i zdrowe. Po czymś takim człowiek inaczej trawi i, mówiąc prosto, nie czuje się ciężki.
W „Pudełku” serwujecie autorskie potrawy? Co byś szczególnie polecił naszym czytelnikom?
Ispiracją dla naszych potraw jest zdrowe żywienie, z którego podkradamy przepisy oraz składniki. W „Pudełku” dominują japoński makaron soba, kasza jaglana, przyprawy jak vindaloo, imbir czy czosnek, wchodzące w skład potraw z kuchni całego świata. Ponieważ każda z nich jest dostosowywana do potrzeb naszego klimatu i wymagań kulinarnych osób chcących się zdrowo odżywiać, chyba mogę powiedzieć, że są to autorskie potrawy. Autorskie, bo mojej żony Karoliny. Polecić natomiast mógłbym np. hiszpańską pomidorową, warzywa w pakorze, tajskie spring rollsy lub hiszpańską tortillę w cieście salsa… Zresztą, każdy powinien wybrać, co mu najbardziej smakuje, tak więc zapraszam.
W niedalekiej przyszłości zamierzacie urozmaicić charakter lokalu. Co planujecie?
Bardzo byśmy chcieli, aby w „Pudełku” funkcjonowała część restauracyjna i kulturalno-artystyczna. W najbliższej przyszłości chcemy otworzyć ogródek letni, gdzie mogliby nie tylko jeść, lecz także spotykać się klienci „Pudełka”. Zamierzamy też organizować koncerty, pokazy artystyczne, a także eventy dotyczące zdrowego żywienia czy, dajmy na to, kultury japońskiej. Razem z Karoliną chcielibyśmy również podkreślić, że jesteśmy otwarci na propozycje naszej klienteli.
Czy na terenie Krakowa z czasem powstanie więcej „Pudełek”?
Być może. Mamy pomysł, żeby rozwijać się właśnie w branży restauracyjnej. Bynajmniej jednak nie mamy zamiaru tworzyć „sieciówki”. Postaramy się raczej, aby każde „Pudełko” miało swój indywidualny, niepowtarzalny charakter. Póki co jednak, jest to jedynie w sferze planowania