Te czerwone serduszka zagracające wystawy sklepów działają na mnie jak płachta na byka. Nienawidzę ich! Nienawidzę też tych wszystkich kiczowatych, pluszowych misiów, perfidnych, półnagich amorków i przesłodzonych obrazków niezmiernie zakochanych par.
W szkole byłam sztywniarą, jak mawiali moi „koledzy” z klasy. Dlatego też ciągle mi dokuczano. Pamiętam, jak urządzono dyskotekę walentynkową. Rodzice normalnie nie pozwalali mi chodzić na imprezy, jednak tym razem udało mi się ich uprosić. Strasznie mi zależało na tym, bo na dyskotece miał być Patryk – chłopak z ósmej klasy, w którym kochały się wszystkie dziewczyny. Nigdy z nim nie rozmawiałam, ale mimo tego miałam nadzieję, że w tak wyjątkowy dzień pośród tłumu dostrzeże akurat mnie. Jak głupia ślepo wierzyłam w magię Walentynek.
Oczywiście moje marzenie się nie spełniło. Przez pięć godzin siedziałam na ławce z innymi kujonicami i obserwowałam, jak mój obiekt westchnień przytula przy wolnych piosenkach najładniejszą dziewczynę w szkole. Przykro mi było z tego powodu, bo to ja miałam być na jej miejscu, ale jeszcze bardziej zabolało mnie to, że nikt, nie poprosił mnie do tańca.
Następnego dnia ochotnicy roznosili pocztę walentynkową. Miałam nadzieję, że i dla mnie w tym stosie makulatury znajdzie się jakaś kartka z porywającym wyznaniem miłosnym. I ku mojej radości znalazła się. Jednym tchem przeczytałam, że chłopak, który podpisał się jako Patryk, od dawna jest mną zauroczony i gorąco pragnie się ze mną spotkać w ten sam dzień o 18:00 przed wejściem do pewnej kawiarni. Byłam wniebowzięta. Długo stroiłam się na to spotkanie. Chciałam pokazać Patrykowi, że nie jestem wcale gorsza od tej dziewczyny, którą ubiegłego wieczoru tak czule przytulał. Wymknęłam się po cichutku z domu. Na miejscu byłam 10 minut przed czasem. Nie mogłam się doczekać. Powoli zaczęłam sobie zdawać sprawę z tego, że wyjście przy 15 stopniowym mrozie w cienkich rajstopach i czółenkach nie było dobrym pomysłem. Każda sekunda trwała wieczność. Wreszcie, po 20 minutach czekania, postanowiłam wejść do środka i sprawdzić, czy może tam Patryk na mnie czeka. Odwróciłam się i dopiero wtedy zauważyłam, że zaraz za oknem obserwuje mnie grupka dziewczyn z mojej klasy. Ich złośliwe uśmieszki tłumaczyły wszystko.Od tego czasu unikałam Walentynek. Nigdy nie szłam w tym dniu do szkoły, by znowu nie spotkała mnie taka przygoda. Ale mimo tego nie ustrzegłam się od walentynkowego fatum.
Na studiach spotykałam się z Karolem, który pracował w dużej firmie logistycznej. Zamieszkaliśmy razem. Byłam szczęśliwa, że wreszcie ktoś mnie dostrzegł. To miały być nasze pierwsze wspólne Walentynki. Urwałam się wcześniej z zajęć, żeby zrobić Karolowi niespodziankę. Wysiadłam z autobusu na przystanku, który znajdował się dokładnie naprzeciwko biurowca, w którym mój chłopak pracował. Gdy czekałam na przejściu dla pieszych, zobaczyłam, jak Karol wychodzi z budynku razem z koleżanką. Trzymał ją za rękę. Gdy zeszli po schodach przyciągnął ją do siebie i pocałował. Uśmiechali się. Karol otwarł aktówkę, wyciągnął z niej prezent, zapakowany w ozdobną czarną to rebkę w czerwone serduszka i wręczył dziewczynie. Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę.
Wróciłam do domu. Mimo że szłam pieszo, mój chłopak zjawił się w mieszkaniu dopiero 2 godziny po mnie. Wszedł do środka, uśmiechnął się, chwycił mnie za rękę, przyciągnął do siebie i pocałował dokładnie tak, jak tamtą. Potem otworzył aktówkę i wyjął z niej coś, co było włożone w identyczną torebkę jak ta, którą dał tamtej dziewczynie. Nie wytrzymałam. Jak można być takim hipokrytą? Kazałam mu się wyprowadzić, a zapakowany w wymuskany papier z nadrukowanymi amorkami krawat, który wybierałam przez ponad godzinę, wyrzuciłam do śmieci.
Dla mnie Walentynki nie są Świętem Zakochanych. Dla mnie są i na zawsze pozostaną Świętem Obłudy i Dwulicowości. Już nigdy więcej nie dam nabrać się na ich „magię”..